Tak jakoś wyszło. Nie zarobiłem pierwszego miliona przed trzydziestką. Nie byłem aż tak "ambitny". I żyje
mi się z tą świadomością bardzo dobrze :)
Mój kolega ze studiów zwykł często przytaczać jeden cytat z
filmu Fight Club.
“We've all been raised on television to believe that one day we'd all be
millionaires, and movie gods, and rock stars. But we won't. And we're slowly
learning that fact. And we're very, very pissed off”.
“Zostaliśmy
wychowani w duchu telewizji, wierząc, że pewnego dnia będziemy milionerami,
bogami ekranu. Ale tak się nie stanie. Powoli to sobie uświadamiamy. I jesteśmy
bardzo, bardzo wkurzeni”.
Muszę stanowczo
stwierdzić, że w tej wypowiedzi rzeczywiście coś jest. Żyjemy w kulturze, która
bardzo silnie bazuje na wzorcach zaczerpniętych z USA. Mit american dream jest stale
obecny w polskich mediach i internecie. Aby się o tym przekonać wystarczy
wpisać sobie w wyszukiwarce slogan ‘pierwszy
milion przed trzydziestką’. Większość z nas słyszała choć raz w życiu na pewno
tę sentencję :)
Presja społeczna
związana z odniesieniem sukcesu finansowego w młodym wieku wydaje mi się w
Polsce o tyle śmieszna, że zupełnie nie przystaje do warunków w jakich
przychodzi realizować ten śmieszny mit.
Nikt albo prawie
nikt nie chce być totalnym biedakiem. To jasne. Jakiś poziom życia zapewniający
bezpieczeństwo finansowe każdy z nas stara się sobie stworzyć. To naturalne i
zdrowe. Gdy brakuje pieniędzy na podstawowe potrzeby nie trudno o irytację. Nie
o tym jednak tutaj mowa. Niezmiernie
śmieszny wydaje mi się pęd ludzki do realizowania bogactwa. Tak jakby pieniądze
dawały trwałe szczęście. Każdy wie, że tak nie jest.
Przed napisaniem
tego tekstu zacząłem myśleć nad wydarzeniami, które w moim życiu sprawiły mi
największą radość. Na mojej liście top 30 żadne z nich nie było związane z
pieniędzmi. Uczucie wolności podczas podróży autostopowej, pocałunek podczas deszczu,
taniec na środku ulicy, widok mojego pierwszego artykułu w gazecie, rozbawione grono
najbliższych znajomych na moich urodzinach, niespodziewane spotkanie po latach,
widok śpiącej obok mnie ukochanej kobiety, abstrakcyjne rozmowy do rana, powitanie
świtu na dachu budynku czy wspólne pieczenie ciasta.
Większość najwspanialszych chwil w moim życiu była totalnie niezależna od pieniędzy. Nie wiem. Może zostałem
wychowany w jakiś dziwny sposób. Na studiach wybierałem z reguły przedmioty,
które mnie interesowały. Kryterium użyteczności nie było dla mnie ważne. Zawsze
z reguły myślałem bardziej tym, co mnie kręci, a nie co da mi górę pieniędzy.
To w jaki sposób postrzegam rzeczywistość, jak myślę, kogo na swojej drodze spotkałem, dyskusje, które stoczyłem, miejsca,
które zobaczyłem, szczęście którego doznałem. Nie oddałbym tego za żadne pieniądze.
Jeśli macie podobnie – przybijam piątkę.
Dla tych, co
gonią tylko za pieniędzmi – życzę aby zerwali łańcuchy, które trzymają ich w
sidłach. Ja wiem, co jest dla mnie ważne. Nie pozwolę, aby sztucznie wykreowane
potrzeby przesłoniły mi prawdziwe szczęście. Ciąg dalszy antymaterialistycznego
wywodu nastąpi niebawem.