środa, 25 grudnia 2013

Wspieram to!

Polecam zapoznać się ze stroną internetową pewnej kampanii społecznej. Przesłanie projektu pod nazwą  „Nie robię tego za darmo” wydaje się być jasne, rozsądne i bardzo na czasie.

To pierwsza w Polsce kampania społeczna z zakresu etyki biznesu, zorientowana na osoby wchodzące na rynek pracy. Głównym jej celem jest zwrócenie uwagi na powszechność bezpłatnych staży i praktyk. Przesłanie trafić ma zarówno studentów, absolwentów, przedsiębiorców, jak i legislatywy.

Problem niewolnictwa XXI, bo tak określany jest ten proceder, w którym uczestniczyć muszą w dzisiejszych czasach ludzie młodzi, dotyczy nie tylko naszego kraju.

Jak wynika z tegorocznych  badań Eurobarometru, blisko 60 proc. stażystów w krajach Unii Europejskiej  nie otrzymuje żadnego wynagrodzenia za swoją pracę.

Więcej zagadkowych danych. Firma Proto opublikowała  informację, że od kwietnia do sierpnia tego roku na swoim portalu zamieściła 226 ogłoszeń dla praktykantów i stażystów. Po dokładnej analizie okazało się, że tylko 24 proc. z ofert wiązało się z otrzymywaniem jakiegokolowiek wynagrodzenia.

Czas najwyższy skończyć z tą patologią. Poniżej zamieszczam krótki kurs dla pracodawców. Dlaczego warto odpowiednio wynagradzać swojego pracownika?
1) To działa w dwie strony. Jeśli ktoś czuje, że jego wysiłek jest doceniany – pracuje lepiej. Jeśli jednak subiektywnie odczuwa, że powinno to wyglądać inaczej, rozgląda się na boki i nie daje z siebie 100 procent. Proste!
2) Myślę, że ciężko zbudować jest firmie przewagę konkurencyjną  w dłuższej perspektywie, jeśli nie stara się ona stworzyć stabilnego zespołu specjalistów, odpowiednio ich wynagradzając i doceniając od początku.
3) Etyczny biznes po prostu się opłaca. Pracownicy i stażyści to jedni z odbiorców produktu danej firmy. Jeśli według ich subiektywnego odczucia przedsiębiorstwo nie działa w sposób godny – nie polecą go znajomym i nie napiszą pozytywnej opinii w sieci. Gorsza sprawa, jeśli internet zacznie pulsować od negatywnych wzmianek odnośnie praktyk tej firmy. Można wtedy  prowadzić monitoring marki na szeroką skalę, zatrudnić specjalistów od PR i marketingu. Nic jednak nie zastąpi dobrych praktyk. Kto tego nie zrozumie – prędzej czy później zniknie z gry rynkowej.

To był apel do pracodawców. Myślę jednak, że spora część studentów i absolwentów powinna także zmienić swoje myślenie. Nie powinno się pracować za darmo. Odrzućmy schematy narzucone nam przez chory system. Liczę, że kampania „Nie robię tego za darmo” przyniesie pozytywne efekty.

Pozostaje optymizm, a przede wszystkim działanie... i dobre praktyki. Hej!

wtorek, 17 grudnia 2013

Doceń swoją pracę!

Dokładnie tak. Swoją pracę powinno się doceniać. Nie tylko dla zachowania zdrowia psychicznego i pozytywnej samooceny. Jeżeli akceptujemy nasze życie, w tym także sposób w jaki zarobkujemy, jeśli czerpiemy z tego ekstatyczną wręcz przyjemność – żyjemy i wykonujemy powierzone nam zadania lepiej. Dzieje się to z korzyścią dla nas i dla naszego pracodawcy.

Czy kogoś to dziwi, że Magister wypowiada takie słowa?   

Ja na przykład jestem bardzo zadowolony z mojej pracy. Dla przypomnienia – aktualnie zarobkuję jako dziennikarz – na podstawie umowy o dzieło.

Dlaczego doceniam moją pracę?
1) Nie mogę się w niej nudzić. Często nie wiem, czy wrócę do domu o 16 czy kilka godziny później. Jest ten dreszczyk emocji :)
2) Piszę na przeróżne tematy. Można powiedzieć, że poszerzam swoją wiedzę ogólną i stymuluję mózg w niespotykany sposób.
3) Stale polepszam warsztat pisarski i dziennikarski, co powinno mnie cieszyć. Tak jest. Doceniam to!
4) Mam kontakt z wieloma różnymi ludźmi. Jednego dnia ściskam dłoń prezesa firmy deweloperskiej. Innym razem przeprowadzam wywiad z kowalem. Czasem jem karpia, czasem kaczkę po tonkińsku. Mam kontakt z wielkim biznesem, sektorem prywatnym i państwowym. Spotykam się z przeróżnymi osobami. Lubię to!
5) Podpunktów tych mogłoby być o wiele więcej. W każdej pracy można dostrzec wiele pozytywów. Polecam je znaleźć!

Jest jednak i druga strona medalu. Ja doceniam moją pracę podwójnie! Co to znaczy? Już tłumaczę...

Na co dzień staram się czerpać z wykonywanej pracy jak największą przyjemność oraz zdobywać dzięki niej cenne doświadczenie. Jednakże zauważyłem ostatnio jej dodatkowy aspekt motywacyjny. Stało się to, kiedy na moje konto wpłynęła ostatnia wypłata. Zmusiło mnie to do przerobienia mojego Curriculum Vitae i panicznego wręcz rozsyłania go.

Doceniam zatem także i ten oto aspekt motywacyjny. Żeby była jasność – ja wielkich pretensji do pracodawcy o to, że jestem marnie wynagradzany, nie mam!

Wiele podmiotów działa w oparciu o rachunek ekonomiczny. Szanuję oczywiście bardziej te z nich, które nie patrzą tylko w kategoriach czystej racjonalności krótkoterminowej. Ale to taki szczegół. Pretensje – jeśli mam – są skierowane bardziej w kierunku bezosobowego systemu, na którego zmianę chciałbym jednak wpłynąć.

Powtórzę na koniec jeszcze raz. Ja doceniam swoją pracę podwójnie.
1) Mam na uwadze możliwości, jakie daje mi moja aktualna profesja i stanowisko. 
2) Ale doceniam także własny wkład i chcę, abym był wynagradzany w odpowiedni sposób.

Apeluję do Was. Doceniajcie swoją pracę podwójnie – w obu znaczeniach :)

wtorek, 10 grudnia 2013

Refleksje Magistra

To już grudzień? A tu nadal wpisu nie ma? Skandal. Obiecuję poprawę :) Nie chcę abyście pomyśleli, że ten projekt został porzucony. O nie! Wsparcie instytucjonalne Absolwentów to zbyt ważna sprawa, abym przestał się nią zajmować. Wpisy będą się pojawiać mniej więcej raz w tygodniu, tym razem na serio :)

Teraz wróćmy z przyszłości do teraźniejszości – aby opisać niedaleką przeszłość, czyli seminarium w Muzeum Współczesnym Wrocław z dnia 25 października, na którym miałem wystąpienie.

Intuicja mnie nie zawiodła i jestem niezmiernie zadowolony z tego, że mogłem w tym wydarzeniu uczestniczyć. Miejsce seminarium zdecydowanie sprzyjało interdyscyplinarności. Charakter Beautiful Tube wpływał na możliwość nieskrępowanej dyskusji.

Wystąpienia podzielić można na te bardziej teoretyczne, jak i praktyczne, związane z analizą wyników badań. Pojawiły się oczywiście odniesienia do podziału na “homo faber” i “animal laborens”. Jak nietrudno się domyślić, pierwszy z nich odnosi się bardziej do elementów twórczych związanych z pracą, drugi do bezrefleksyjnego charakteru zarobkowania. Zastanawiam się jak odnieść powyższy podział do zaproponowanego przez mnie – na pracę i Pracę. Oto jest i link do jakże obrazoburczego i burzącego krew w żyłach wpisu, gdzie owa dystynkcja została przedstawiona :) Myślę, że Absolwenci woleliby jednak pracować jako “homo faber”. Niestety często nie mają ku temu okazji...

Z ciekawszych efektów projektów badawczych, przedstawionych na wydarzeniu były dla mnie na pewno wyniki badan na temat środowiska pisarzy w Polsce. Jak wiadomo, zawód artysty często bywa trudny pod względem materialnym. Kreatywność korygowana i temperowana jest przez rynek i racjonalność ekonomiczną. Przykre, ale prawdziwe.

W zasadzie można powiedzieć, że niepewność zatrudnienia jest w dzisiejszych czasach wszechobecna. Co więcej – niepewność owa i brak należytego wynagrodzenia jest często wybieraną i akceptowaną formą w pewnych dziedzinach życia społecznego. Na seminarium wstępne wyniki badań pracy i wolontariatu przy festiwalach kulturalnych zaprezentowali członkowie Instytutu Wolnej Kultury. Autorzy badania wskazują, iż główną siłą mobilizującą ludzi do nisko płatnej pracy w sektorze kultury jest entuzjazm. Jest on oczywiście przez pracodawców gloryfikowany. Stąd też “zadaniem rekrutacji do pracy i wolontariatu jest wyłowić i awansować entuzjastów”.

Wydaje mi się, iż podobną zależność można zauważyć w przypadku aktywności młodych ludzi u progu kariery w naszym kraju. W większości zgadzają się na niestabilność zatrudnienia oraz podejmowanie działań wolontaryjnych w celu wypracowania pozycji konkurencyjnej wobec innych. Utożsamiają to często z samorealizacją i rozwijaniem zainteresowań.

Czy musi być to jedyna droga? O tym w kolejnych wpisach.

czwartek, 24 października 2013

Jest konkretnie

Co tam słychać u Magistra? Już opowiadam. W natłoku codziennych obowiązków, poświęcę kilkadziesiąt minut, aby poinformować Was o kilku interesujących sprawach. Jestem właśnie po ciężkim, ale i owocnym dniu w pracy. Proszę zatem o wyrozumiałość :)

Miałem jakiś czas temu plan uczestniczyć w konferencji „Absolwent na rynku pracy”, organizowanej przez Instytut Politologii Uniwersytetu Wrocławskiego. Jej nazwa ściśle związana była z tematyką mojego bloga. Niestety  nie udało mi się wtedy pogodzić z tym wydarzeniem moich innych obowiązków. Był wtorek, godziny poranne. Zgadnijcie, gdzie wtedy mógł być Magister :)

Niemniej jednak zamierzam zapoznać się niedługo szczegółowo z tematami tam poruszanymi. Martwi mnie jedynie fakt, że na stronie głównej konferencji obrazek przedstawia uśmiechniętą osobę. Ja bardzo lubię optymizm, ale zahaczający choć trochę o realizm. Być może przebieg konferencji miał wielki wiązek z rzeczywistością. Temu nie przeczę, chociaż muszę to sprawdzić dla pewności. Grafika ta sugeruje jednak, że sytuacja Absolwentów w Polsce jest wyśmienita. Miło, gdyby tak było, ale tak wcale nie jest.

Nic straconego. Ba. Chciałem poinformować Was, że jutro wybieram się na inne wydarzenie, w którym wezmę czynny udział. Interdyscyplinarne seminarium pod tytułem “Nadmiar pracy, brak pracy, prekaryzacja pracy. Społeczne konsekwencje przemian zatrudnienia w XXI wieku” odbędzie się w Muzeum Współczesnym we Wrocławiu. Jego organizatorem jest między innymi Instytut Socjologii Uniwersytetu Wrocławskiego. Zachęcam do zapoznania się ze szczegółowym programem tego seminarium. Zainteresowanych tematyką osób,  które chcą wysłuchać mojego wystąpienia, serdecznie zapraszam. Relacja z wydarzenia z pewnością pojawi się na blogu :)

Mógłbym jeszcze napisać w tej chwili o dwóch innych ciekawych sprawach. Korci mnie niezmiernie, aby to zrobić, ale powstrzymam się. Będę stopniował napięcie. Wybaczcie. Idę zjeść „obiad”. W końcu pracujący człowiek musi coś jeść :)

czwartek, 3 października 2013

Podróże kształcą

Podczas moich niedawnych wojaży autostopowych po Europie odkryłem bardzo interesujące zjawisko społeczne. Przemierzając Niemcy w drodze na Zachód zauważyłem, że większość z podwożących mnie osób stanowili Polacy, którzy jechali do pracy za granicą.

W zasadzie można powiedzieć, że to był totalny przypadek. Pierwsi kierowcy zmierzali w kierunku Holandii, aby tam zajmować się sprzątaniem domków jednorodzinnych. Mój następny szofer jechał do Belgii. Miła rodzina o polskich korzeniach zdążała natomiast w stronę Irlandii, ku chwale ojczyzny.

Były to jednak następujące po sobie zdarzenia. Okazuje się, że kibice piłkarscy sprzątający za granicą domy mają z takiej pracy tyle pieniędzy, że mogą często przemierzać Europę wzdłuż i wszerz. Są w stanie jeździć na mecze wyjazdowe Legii Warszawa i jeszcze regularnie odwiedzać dom rodzinny w Polsce.

Jaki jest zatem sens pracy zarobkowej w naszym kraju? Po co robić tutaj karierę? Jeśli na wymarzoną Pracę trzeba sobie zasłużyć, dokonując słusznych wyborów, które wiążą się z wieloma latami poświęceń w życiu osobistym i towarzyskim. Trzeba na dodatek posiadać wiele szczęścia i samozaparcia. Do wszystkiego trzeba dojść samemu. Bo sensownego wsparcia w tym zakresie na około brak.

Tak przecież nie może być. Zabieram się za reformę tego kraju. Powinniśmy być solą tej ziemi :)

Bardziej na poważnie – ostatnio wiele myślę na temat mojej przyszłości – zawodowej i osobistej. Jestem bardzo zadowolony z tego, w jakim punkcie w życiu teraz jestem. Wiele osób mogłoby mi nawet pozazdrościć mojej sytuacji. Mam perspektywy na rozwój i karierę w Polsce. Zatem dlaczego rozważam wyjazd zarobkowy za granicę?

Było to pytanie retoryczne. Rozważam, bo stoi za tym konkretna logika ekonomiczna. Nie zawsze jednak musi tak tu być. Można to zmienić.

Póki w naszym kraju nie będzie sensownego programu wspierającego karierę zawodową młodych ludzi, póty podwozić polskich autostopowiczów będą Polacy jadący za chlebem na Zachód :)

wtorek, 17 września 2013

Lekki rebranding

Historii ciąg dalszy. Dyskusja, która rozpoczęła się po ostatnich wydarzeniach oraz przemyślenia własne skłoniły mnie do przeprowadzenia lekkiego rebrandingu Magistra :)

Sama nazwa bloga pozostaje ta sama. Uważam, że przyciąga uwagę. Być może lekki zamęt i niespójny komunikat był nawet wskazany w początkowej fazie kształtowania się tego projektu. Chaos komunikacyjny powodował żywiołową dyskusję. Czas jednak ujednolicić przekaz.

Zabawne było to, iż od początku istnienia bloga znajomi, którzy znali mój pomysł od podszewki, zupełnie inaczej postrzegali jego sens od ludzi napotykających się na niego w czeluściach internetu. Była to dla mnie ciekawa obserwacja socjologiczna :) Sposób, w jaki poszczególne osoby dowiadywały się o istnieniu Magistra diametralnie różnicował spontaniczne opinie na jego temat.

Początkowo myślałem, że osoby interpretujące ten projekt jako stricte jednostkowy zerknęły w pośpiechu tylko na nazwę bloga. W kilku przypadkach na pewno tak było. Jednakże czułem, że coś jest na rzeczy, że trzeba coś zmienić, stworzyć myśl przewodnią.

Narodziła się ona podczas zgłaszania Magistra do konkursu Blog Day, organizowanego we Wrocławiu już po raz trzeci. Aby przekonać jury do tego, iż Magister jest blogiem specjalistycznym stworzyłem opis dotyczący wsparcia instytucjonalnego Absolwentów w Polsce. Konkursu nie wygrałem, ale zostałem jego oficjalnym uczestnikiem. Wow. Magister może to sobie wpisać do Curriculum Vitae :)

Myśl przewodnia jednak pozostała.

Dzisiaj zmienionych zostało kilka rzeczy, które pozwolą ujednolicić komunikat i spowodują ogólną szczęśliwość, dobrobyt i pokój na świecie - podtytuł bloga na stronie głównej, sekcja description w kodzie źródłowym oraz opis na fejsie :)

Zmiany mają charakter roboczy. Oceńcie je sami.

A teraz niespodzianka!

Na początku października zostanie przeprowadzony mini fokus dotyczący postrzegania marki Magistra. Ilość miejsc ograniczona. Wolnych slotów jest tylko sześć. Na reakcję czekam w komentarzach. Decyduje kolejność zgłoszeń.

Osoby, które uczestniczyły w moich badaniach fokusowych do pracy magisterskiej wiedzą że jest to nie lada gratka :) Warto wziąć w takim badaniu udział. W ogóle to, nieskromnie powiem, że warto mnie znać, a przede wszystkim warto zatrudnić mnie na umowę o pracę :)

poniedziałek, 16 września 2013

Gwoli jasności

Poczułem się ostatnio wywołany do tablicy. Stało się to po wzmiance na temat mojego bloga, która została dokonana przez Dominikę Łobodzińską z konsulti.pl – firmy zajmującej się doradztwem.

We wpisie analizującym w jaki sposób blogerzy szukają pracy, przykład mojego projektu został wybrany w celu pokazania „jak można nie wykorzystać potencjału jaki dają nam media społecznościowe i internet”.

Nie mam szczególnie wielkich pretensji o to sformułowanie, ale zacząłem się po jego przeczytaniu zastanawiać czy moja inicjatywa, która nie była w zamierzeniu tworem stricte indywidualnym, ma w takiej rzeczywistości jakikolwiek sens.

Jak słusznie zauważyła autorka wpisu – nie podałem swojego wykształcenia, doświadczenia oraz tego, czym chciałbym się zajmować czy adresu kontaktowego.

Nie podałem tych danych, bo znalezienie przeze mnie pracy nie było głównym celem. Jeśliby było – podałbym. Proste. Być może cel bloga jest trudny do zidentyfikowania, może komunikat jest nie do końca jasny, ale w kilku postach oraz komentarzach wspomniałem o tym w sposób dość wyraźny. Po prawej stronie znajduje się także szczegółowe info, które wydaje się być w tej chwili myślą przewodnią projektu.

Blog został stworzony w celu wywołania dyskusji nad zmianą wszelkich niefunkcjonalnych rozwiązań w zakresie wsparcia instytucjonalnego Absolwentów w Polsce. Pół żartem, pół serio :)

To nie pierwszy raz, kiedy ludzie piszą, że powinienem przeprowadzić akcję typu Google Please Hire Me albo przestać narzekać i zacząć pracować fizycznie :)

Chciałbym przy pomocy tego bloga uzmysłowić większej ilości ludzi tragizm sytuacji Absolwentów w Polsce oraz doprowadzić do zmiany tego stanu rzeczy. Aby przyszłe pokolenia nie musiały żyć w absurdzie bezużytecznych przepisów, aby mogły liczyć na rzeczowe wsparcie instytucji pomagających w karierze zawodowej, aby ludzie mogli liczyć na coś więcej niż tylko na siebie.

Teraz kilka słów o mnie.

Mam na imię Kamil. Jestem magistrem socjologii oraz technikiem informatykiem. Aktualnie pracuję jako dziennikarz prasowy, z czego jestem dość zadowolony, bo praca ta ma zadatki na Pracę, rozwija mnie i jest zgodna z moimi zainteresowaniami. Problem w tym ,że jestem „zatrudniony” na podstawie umowy o dzieło.

Nie posiadam przesadnie wielkiego doświadczenia zawodowego. W przeszłości pracowałem głównie jako ankieter. Założenie tego bloga miało mi pomóc w polepszeniu umiejętności pisarskich, bo pisanie to także moje hobby, z którym wiążę swoją przyszłość. Ukrytym celem tego była także praktyczna nauka zagadnień związanych z marketingiem internetowym.

Prócz dziennikarstwa oraz e-marketingu interesuje mnie copywriting oraz badania społeczne i rynkowe. W tych dziedzinach posiadam dość sporą wiedzę. Jeśli ktoś po przeczytaniu tego opisu zainteresowany jest formą współpracy, najlepiej związaną z przyzwoitym wynagrodzeniem oraz ubezpieczeniem zdrowotnym – proszę o kontakt na poniższy adres mailowy.

magisterszukapracy2013@gmail.com

poniedziałek, 26 sierpnia 2013

Regulamin MPK

Ja od jakiegoś czasu prawie w ogóle nie oglądam kabaretów ani śmiesznych filmików. Codzienną dawkę humoru zapewniają mi przepisy dotyczące osób bezrobotnych w Polsce. Normalnie, prawie spadam z krzesła czytając te akty normatywne :)

Jednym z bardziej zabawnych zapisów jest poniższy podpunkt w regulaminie Miejskiego Przedsiębiorstwa Komunikacyjnego we Wrocławiu:

„Uprawnienie do korzystania z bezpłatnych przejazdów w dni powszednie od poniedziałku do piątku na liniach normalnych w granicach Wrocławia, raz w roku w ciągu 90 kolejnych dni, jeżeli przejazd związany jest z odbywanym szkoleniem, przysługuje zamieszkałym we Wrocławiu osobom bezrobotnym, zarejestrowanym przez okres nie krótszy niż 6 miesięcy w Powiatowym Urzędzie Pracy, bez prawa do zasiłku, aktywnie poszukującym pracy oraz zaliczonym do jednej z niżej wymienionych grup:
1) bezrobotnym kierowanym do pracodawców zgodnie z napływem ofert;
2) bezrobotnym długotrwale – powyżej 24 miesięcy, będącym beneficjentami projektów finansowanych z Europejskiego Funduszu Społecznego;
3) kierowanym na szkolenia – w pierwszym miesiącu trwania szkolenia;
4) kierowanym na zajęcia aktywizujące w klubach pracy;
5) uczestniczącym w zajęciach w Centrum Integracji Społecznej”.

Autorom tego przepisu gratuluję umiejętności tworzenia zdań wielokrotnie złożonych i poczucia humoru.

Po jego kilkukrotnym przeczytaniu maiłem silne przekonanie graniczące z pewnością, że prawa do bezpłatnych przejazdów nie można udowodnić w przesadnie łatwy sposób. Zacząłem więc węszyć i googlować.

Na szczęście po wpisaniu w wyszukiwarce kilku kluczowych słów znalazłem solidny artykuł z wytłumaczeniem, które można uznać za wiarygodne. Ktoś to sprawdził, bo tego bełkotliwego zapisu nie da się normalnie zrozumieć bez dodatkowych wyjaśnień.

„We Wrocławiu osoba bezrobotna, zarejestrowana przynajmniej od pół roku w PUP i bez prawa do zasiłku może dostać kartę osoby aktywnie poszukującej pracy. Jest ona ważna przez 90 dni i uprawnia do bezpłatnych przejazdów w obrębie Wrocławia. Bezrobotny, który chce z takiej karty skorzystać musi jednak rzeczywiście szukać pracy – przynajmniej raz w tygodniu odwiedzać PUP i zgłaszać się na proponowane oferty pracy. Z karty można skorzystać raz do roku”.

Później znalazłem też poradnik na tej PUPowej stronie. Zwracam honor :)

Jakież to ułatwienie. W Urzędzie Pracy byłem zarejestrowany niecałe siedem miesięcy i nie miałem prawa do zasiłku. Czy aby na pewno przez pierwsze pół roku nie potrzebne były mi darmowe przejazdy? A może założenie jest takie, że przez sześć miesięcy bezrobotny nie jeździ na żadne rozmowy kwalifikacyjne i leży plackiem w domu?

Ja nie wiem czy ludzie nie posiadający pracy powinni mieć darmowe przejazdy. Wiem jedno. Ktoś tu pojechał po bandzie z tym przepisem. Mam jednak wrażenie, że bezrobotni kwestię bezpłatnych przejazdów rozwiązują w takiej sytuacji w bardziej naturalny sposób...

sobota, 10 sierpnia 2013

Aha, to Pan coś szukał

Ludzie pracujący w Urzędach Pracy to niejednokrotnie osoby o dobrym sercu, starający się pomóc innym w karierze zawodowej, niekiedy nawet miłe w rozmowie :)

Problem jest taki, że nie można dokonać w ten sposób czegoś fenomenalnego, kiedy funkcjonuje się ramach tak chorego i skostniałego systemu. Ja temu urzędowi dałem kilka szans, żeby przekonał mnie o zasadności swojego istnienia w takiej formie, ale on tej próbie nie podołał niestety.

Pozytywne wrażenie zrobiło na mniej jedynie grupowe spotkanie z doradcą zawodowym. Przeprowadzone zostało w sposób profesjonalny. Dowiedziałem się – gdzie, co i jak załatwić w tej machinie. Udzielono nam także wstępnych informacji na temat możliwości odbycia płatnego stażu, pośrednictwa pracy oraz zasadności przestrzegania terminów obligatoryjnych.

Po tym „szkoleniu” byłem podbudowany i naładowany pozytywną energią. Pomyślałem sobie, że podatki w tym kraju nie są jednak marnowane. Czekałem na spotkanie z pośrednikiem pracy – skoro grupowe spotkanie mi pomogło, to indywidualne wniesie w karierę zawodową jeszcze więcej.

Przy pierwszym spotkaniu z pośredniczką pracy okazało się, że nie ma ofert w interesujących mnie kilku profesjach. Nie ma też staży. Wyznaczono mi kolejny termin, wypytałem się o kilka interesujących mnie spraw. Dostałem rzeczową odpowiedź. Wszystko super. Inaczej to sobie wyobrażałem, liczyłem na coś więcej, ale okej.

Tylko nie bardzo rozumiem dlaczego nazwa tego zawodu występuje w rodzaju męskim, skoro wykonują go praktycznie same kobiety. No ale spoko. Niech i tak będzie. Dyskryminacja, powiadacie :)

Drugie spotkanie, po około trzymiesięcznym rozstaniu, rozmontowało mnie już niestety totalnie.

(Sprawdzanie dokumentów, chwila milczenia, no i zaczynam opowiadać, gdzie jestem na którym etapie rekrutacji i jak moje poszukiwania Pracy)

-Aha, to Pan coś szukał... (Ze zdziwieniem)
(No nie, przychodzę sobie tutaj aby się uśmiechnąć do Pani i miło spędzić czas z całą elitą narodu polskiego w poczekalni)
-No, taaaaaaak?

Trwoga. Trwoga i zimny pot. Czy to tylko jednostkowa sytuacja? Czy może każda pośredniczka pracy myśli o wszystkich bezrobotnych w ten sam sposób? Że nie szukają pracy. Obudźcie mnie z tego horroru :)

Powtarzam – nie okarżam tych pracowników, bo mogą mieć dobre intencje oraz sumiennie i z zapałem działać na rzecz poprawy sytuacji w kraju.

Jednakże proponuję wprowadzić w tej sytuacji tzw. pakiet rozszerzony. Bezrobotni przy rejestracji mogliby mieć możliwość wyboru pomiędzy pakietem zwykłym - bezpłatnym, a pakietem roszerzonym, w którym za sześciomiesięczny abonament dodatkowo płaci się 10 złotych.

Płaci się, ale w zamian za to dostaje się świecący identyfikator, który informuje pracowników Urzędu Pracy, że taka osoba naprawdę chce znaleźć Pracę :)

sobota, 20 lipca 2013

Pamiętam, że wtedy było zimno

Zima w tym roku była wyjątkowo długa i skończyła się tuż po Świętach Wielkanocnych. Zarówno w grudniu, jak i w kwietniu miałem okazję jechać pociągiem na tej samej trasie. W obu przypadkach warunki były identyczne. Zabawne :)

Ale nie spotkaliśmy się tu dzisiaj, aby przeczytać o moich podróżach pociągiem, ale o tym jak pojechałem zarejestrować się w Urzędzie Pracy.

Pamiętam, że wtedy było zimno. Wyruszyłem z domu w okolicach godziny 6:40. Byłem uradowany faktem, iż do celu podróży mogę dojechać dwoma środkami lokomocji w mniej niż 30 min, skasować bilet czasowy oraz zaoszczędzić tym samym parę groszy na chleb, masło i artykuły pierwszej potrzeby dla osób bezrobotnych.

Zawsze, kiedy jadę tramwajem na ulicę Glinianą rozglądam się po pasażerach i zastanawiam kto jeszcze jedzie do tego wspaniałego miejsca. Na przystanku razem ze mną wysiada z reguły 5-10 osób, z czego 3/4 zmierza tam gdzie i ja :)

Godzina 7:10. Urząd otwierają dopiero za 20 min, a ja jestem czterdziestą osobą w kolejce. No chyba Państwo raczycie żartować! Nie, to nie żart.

Klika minut przed planowanym otwarciem pracownicy spieszący się zająć swoje cieplutkie miejsca zaczynają przeciskać się przez tłum zziębniętych, poirytowanych i zdesperowanych ludzi czekających w kolejce.

Otwarcie punktualne. No to super. Okazuje się jednak, że automat wydający numerki nie jest sprawny, więc jedna z pracowniczek zaczyna dyrygować całą orkiestrą, zastępując niedziałające urządzenie.

Tego dnia się nie zarejestrowałem, bo przyniosłem za mało makulatury poświadczającej moją bujną karierę zawodową. Musiałem przyjechać po raz drugi i odczekać te kilka godzin na swoją kolej. Przy drugiej wizycie również czegoś tam niby brakowało, ale tym razem byłem nieustępliwy.

-Aha, czyli przyjeżdżam tu po raz drugi i nadal nie będę mieć ubezpieczenia zdrowotnego.
-Urząd Pracy to nie jest ubezpieczalnia.

Oh, really? :)

Udało się, nie było łatwo, ale o swoje powalczyłem. Przykre jest jedynie to, że wiele osób w tej samej sytuacji odesłanych zostałoby z kwitkiem.

Polska – kraj, w którym przy załatwianiu spraw urzędowych człowiek musi się czuć jak na wojnie. A może tak jest wszędzie? A może życie to wojna?

czwartek, 18 lipca 2013

Pracujący Magister

Życie bywa przewrotne. Otóż okazuje się, że od dwóch tygodni Magister pracuje. A praca ta ma w jego mniemaniu zadatki na Pracę. Chociaż to się jeszcze okaże, bo w tym kraju niczego nie można być pewnym.

Nie posłuchałem cennych rad niektórych komentujących osób i nie zarabiam przy użyciu łopaty. Wolę wykonywać czynności, które są bardziej zgodne z moim wykształceniem, predyspozycjami i aspiracjami życiowymi.

Oczywiście, jak możecie się domyślić, ukochany Urząd Pracy nie pomógł mi w tym małym sukcesie w żadnym stopniu. Można powiedzieć, że pomocne okazały się moje kontakty społeczne oraz znalezienie się we właściwym miejscu we właściwym czasie. Przypadek? Ja nie wierzę w przypadki. W żadnej dziedzinie życia.

Skoro ten urząd, którego nazwy z wielkich liter już w tym wpisie drugi raz nie wymienię, nie pomógł mi w żaden sposób – myślę, że w przyszłości, jeśli potrzebowałbym jego pomocy – nie skorzystam z niej.

Mam nadzieję, że do tego czasu zostanie wprowadzona w Polsce możliwość uzyskania ubezpieczenia zdrowotnego na bezrobociu bez potrzeby rejestrowania się... wiecie gdzie :)

Niezależnie od tego czy aktualnie pracuję czy Pracuję, nadal zamierzam prowadzić tego bloga. Wpisy będą pojawiać się mniej więcej raz w tygodniu. Zależy mi na tym, aby stworzyć dzięki tej platformie społeczność działającą na rzecz zmiany wszelkich niefunkcjonalnych rozwiązań w zakresie wsparcia instytucjonalnego absolwentów w Polsce.

Celem tego bloga jest i będzie także próba zmiany świadomości i pokazania szerszemu gronu odbiorców tragizmu sytuacji młodych ludzi poszukujących Pracy.

A żeby nie było za smutno i patetycznie – na koniec przygotowałem dla Was uśmieszek :)

wtorek, 9 lipca 2013

Coś konstruktywnego

Spotkałem się z sugestiami od niektórych osób, że mam przestać pastwić się nad Urzędem Pracy i ogólnie się wyzłośliwiać. Otóż informuję szanownych czytelników, iż z natury wolę mówić o rzeczach dobrych, zauważać pozytywne cechy u ludzi i w świecie. Jestem optymistą.

Ale jeśli ktoś lub coś totalnie zajdzie mi za skórę, to krytykuję wtedy z całym dobrodziejstwem inwentarza. Pozwolicie, że tak powiem? Pozwólcie, bo mam urwanie głowy w ostatnich dniach. Ale napisałem na fejsie kiedy będzie ten wpis, a słowa też lubię dotrzymywać z reguły :)

Ten wpis jest o tym, że na bezrobociu trzeba robić rzeczy konstruktywne. Opowiem Wam zatem teraz, co takiego konstruktywnego zrobiłem i polecam zaadaptować do swojego życia osobom w podobnej sytuacji.

Zaczynamy!

O ile ktoś nie ma dużych oszczędności, to życie bez Pracy jest ciężkie pod względem finansowym. Trzeba realizować swoje hobby - to też może sporo kosztować. Trzeba czasem wyjść gdzieś ze znajomymi. A wiadomo, że w polskiej tradycji silnie zakorzenione jest spędzanie czasu z innymi ludźmi przy spożywaniu alkoholu. Problem picia rozwiązuje się niejako sam – po prostu nie ma za co pić. Tym bardziej na mieście.

- Poproszę 2x Malibu i 1x Sex on the beach.
- 50 zł.
- Proszę.
- Dziękuję.

Tak, jasne :)

Konstruktywnie patrząc jednak na liczenie się z każdym groszem, także w sklepach spożywczych i różnej maści dyskontach, odkryłem iż sytuacja ta może polepszyć moje umiejętności, które przydadzą mi się w przyszłości podczas lowcostowych podróży autostopowych, które lubię.

Z pożyczaniem pieniędzy trzeba uważać, bo jest niestety trochę prawdy w polskich przysłowiach. „Chcesz stracić przyjaciela? Pożycz mu pieniądze”. Trochę tak jest, na szczęście w małym stopniu. Swoją drogą, według psychologów osoba pożyczająca Ci pieniądze podobno bardziej Cię potem lubi. Jak pogodzić to przysłowie z tym faktem naukowym? Nie wiem, doprawdy :) Poza tym kasę trzeba kiedyś oddać. Także lepiej nie pożyczać jej zbyt wiele, od nikogo.

Jest wiele wolnego czasu, więc można rozwinąć swoje zainteresowania, przeczytać zaległe książki, przesłuchać setki albumów muzycznych. Co kto lubi. Ale stereotyp jest taki, że jak się jest na bezrobociu, to się nie robi nic. Jeśli nie ma przymusu, to nie robi się nic.

Zabawne jest to, że często w ten sposób postrzegają rzeczywistość ludzie, którzy jednocześnie przekonani są o braku potrzeby instytucjonalnego wsparcia takich osób. No jak to wytłumaczycie? Indywidualiści jedni :) Twierdzicie, iż bezrobotny jest sam sobie winien, że nie ma pracy lub Pracy. To jak taka osoba ma sama znaleźć Pracę skoro niby jest nierobem? Bez pomocy Urzędu Pracy? Dziwny sposób myślenia. Czekam na komentarze w tym temacie.

Ja zrobiłem przez ten czas wiele. Zrobiłem na przykład gruntowne porządki w pokoju, do których zbierałem się parę lat. Dzięki temu posprzedawałem stare, niepotrzebne mi książki na Allegro, co poprawiło nieco moje finanse. Jeśli macie nieprzydatne rzeczy w dobrym stanie – sprzedajcie je.

Przemyślałem wiele spraw, zrobiłem sobie plan na życie, który dość konsekwentnie realizuję, doszkoliłem się z niezbędnych rzeczy, aby być lepszym produktem na rynku Pracy.

Warto robić coś konstruktywnego. Warto też działać, ale to nie znaczy, że nie można wymagać i liczyć na sensowne wsparcie.

czwartek, 4 lipca 2013

W Polsce praca jest dla każdego

No tak. W Polsce praca jest dla każdego. Czy kogoś to stwierdzenie dziwi?

Aby wyjaśnić ten szokujący fakt, pozwólcie mi najpierw przedstawić parę definicji. Przecież studia skończyłem, to na definicjach się znam dość dobrze ;) Definiens i definiendum ;)

Wielka litera – jest używana w języku polskim między innymi do rozpoczynania zdań, nazw własnych, nazw państw, imion ludzkich, imion psów, imion kotów.

Mała litera – definicja robocza brzmi tak – gdzie nie wolno użyć wielkiej, użyj małej.

Magister – słowo, które piszę z wielkiej litery, ponieważ mam nadzieję, że dyplom Magistra cokolwiek w tym kraju jeszcze znaczy. Czasem mam poważne wątpliwości, ale dalej trwam przy swoim przekonaniu. Tym bardziej jeśli mówimy o dyplomie Magistra znanej i bardzo przyzwoitej państwowej uczelni wyższej. Chciałem napisać renomowanej, ale to by była już spora przesada :)

Szuka – w odróżnieniu od pospolitego „szuka”, słowo „Szuka” zawiera w sobie element kreatywny, kombinatorski, ambicjonalny, wieloaspektowy i związany z przetrwaniem w warunkach zagrożenia.

I w tym momencie dochodzimy do najważniejszej kwestii. Istnieje, w moim subiektywnym odczuciu Magistra, rozróżnienie pomiędzy „pracą” a „Pracą”.

Żeby była jasność – szanuję wszystkich ludzi bez względu na wykonywaną pracę, ale nie po to kończyłem studia aby zostać spawaczem czy sprzątaczką. Spawać nie umiem. Sprzątać umiem, ale to bardziej po imprezach ;)

Posiadam doświadczenie w pracy mało prestiżowej, w której więcej się człowiek namęczy niż zarobi, więc swoje wiem. I nie ważne czy aktualnie posiadam pracę czy nie.

Jestem Magistrem i Szukam Pracy, a nie pracy.

W Polsce praca jest dla każdego.

wtorek, 2 lipca 2013

Rejestracja internetowa w Urzędzie Pracy

Nowinki techniczne są wprowadzane po to aby ułatwiać ludziom życie, aby wszystko przebiegało sprawniej, szybciej i efektywniej. Z tym stwierdzeniem trudno się nie zgodzić.

Niezmiernie się ucieszyłem gdy odkryłem, że zarejestrować się jako bezrobotny mogę przy pomocy tak zwanej rejestracji internetowej. W zasadzie czemu tu się dziwić, pomyślałem. Toż to instytucja państwowa w jednym z największych miast w Polsce. Dumny byłem, że w mojej lokalizacji wprowadzono takie udogodnienie.

Wpisanie wszystkich potrzebnych danych zajęło około 15 minut, czyli kwadrans akademicki. Co to jest? Mgnienie oka. Warto było, pomyślałem.

Kiedy jednak zobaczyłem proponowany termin wizyty twarzą twarz z urzędnikiem - oniemiałem. Świetne to ułatwienie. Zaiste. Czekaj sobie ponad miesiąc na swoją kolej... Bez tego nowoczesnego „ułatwienia” mogę pójść, odczekać tylko te kilka godzin i przy sprzyjających wiatrach być zarejestrowanym jeszcze tego samego dnia.

Nie odchodźcie od telewizorów. Dalszy ciąg tej historii jest jeszcze bardziej przerażający...

System rejestracyjny poinformował mnie, że końcowym elementem zapisów jest otrzymanie maila, potwierdzającego wizytę i ponownie o niej informującego, czy coś w tym stylu. Nie pamiętam dokładnie, w stresie byłem.

Maila nie otrzymałem. Ile można czekać? Dokładnej godziny wizyty nie zapisałem. No bo po co? Przecież system poinformował mnie, że jeszcze dostanę potwierdzenie. Postanowiłem wziąć sprawy w soje ręce i pojechałem do siedziby głównej.

Pani w informacji powiedziała, że „maile już nie są wysyłane”. Aha. Nie obwiniam nikogo. Zawinił system. Terminu mojej wizyty jednak nie mogła mi podać, skierowała mnie do innej pracowniczki, która to pracowniczka również chciała mnie odesłać i stwierdziła, że ona nie jest od tego aby udzielać mi takich wskazówek.

Nie ze mną te numery. Znam ja te biurokratyczne metody polegające na przerzucaniu odpowiedzialności i odsyłaniu osób gdzie pieprz rośnie. Po krótkiej próbie perswazji otrzymałem upragnioną informację.

Drodzy czytelnicy, z całej tej historii mam do przekazania Wam dwie rzeczy.

Pierwszą. Jeżeli chcecie skorzystać z jakiegoś technologicznego ułatwienia w polskim urzędzie, to dwa razy się zastanówcie zanim klikniecie w cokolwiek.

Drugą. Myślicie, że podczas wyznaczonego terminu udało mi się zarejestrować i być już wtedy szczęśliwym bezrobotnym? Nie. Niestety, tak się nie stało. Nie tak szybko. Po co się spieszyć?

Spiesz się powoli – to chyba dewiza załatwiania spraw w polskich urzędach :)

niedziela, 30 czerwca 2013

Dzień dobry!

Witam :)

Jestem magistrem.
Mieszkam w Polsce.
Szukam pracy...

Pomysł na tego bloga zrodził się w mojej głowie z powodu lekkiej, aczkolwiek zauważalnej frustracji wynikającej z tego w jakich warunkach przychodzi młodym ludziom po studiach szukać pracy w Polsce w roku dwa tysiące trzynastym.

To w jaki sposób w tym kraju funkcjonują Urzędy Pracy, jak dbają o to aby absolwent uczelni wyższej zaistniał na rynku pracy i był szczęśliwy przerosło moją wyobraźnię. Wiedziałem o tym, podświadomie czułem, że jest to biurokratyczna machina. Wierzyłem jednak, że istnieje i funkcjonuje w sposób przyjazny i efektywny. Myliłem się :)

Funkcjonowanie Urzędów Pracy to jedno. Drugą, nawet i ważniejszą sprawą jest opis całej rzeczywistości związanej z ofertami zatrudnienia, etapami rekrutacji, rozmowami kwalifikacyjnymi i codzienną egzystencją osób bezrobotnych.

Rozumiem, że wiele zależy od jednostki, że każdy jest kowalem własnego losu, ale czy to musi wyglądać w ten sposób? W kraju, który leży w centrum Europy. Kraju, który uważany jest za rozwinięty.

Zapraszam!