sobota, 20 lipca 2013

Pamiętam, że wtedy było zimno

Zima w tym roku była wyjątkowo długa i skończyła się tuż po Świętach Wielkanocnych. Zarówno w grudniu, jak i w kwietniu miałem okazję jechać pociągiem na tej samej trasie. W obu przypadkach warunki były identyczne. Zabawne :)

Ale nie spotkaliśmy się tu dzisiaj, aby przeczytać o moich podróżach pociągiem, ale o tym jak pojechałem zarejestrować się w Urzędzie Pracy.

Pamiętam, że wtedy było zimno. Wyruszyłem z domu w okolicach godziny 6:40. Byłem uradowany faktem, iż do celu podróży mogę dojechać dwoma środkami lokomocji w mniej niż 30 min, skasować bilet czasowy oraz zaoszczędzić tym samym parę groszy na chleb, masło i artykuły pierwszej potrzeby dla osób bezrobotnych.

Zawsze, kiedy jadę tramwajem na ulicę Glinianą rozglądam się po pasażerach i zastanawiam kto jeszcze jedzie do tego wspaniałego miejsca. Na przystanku razem ze mną wysiada z reguły 5-10 osób, z czego 3/4 zmierza tam gdzie i ja :)

Godzina 7:10. Urząd otwierają dopiero za 20 min, a ja jestem czterdziestą osobą w kolejce. No chyba Państwo raczycie żartować! Nie, to nie żart.

Klika minut przed planowanym otwarciem pracownicy spieszący się zająć swoje cieplutkie miejsca zaczynają przeciskać się przez tłum zziębniętych, poirytowanych i zdesperowanych ludzi czekających w kolejce.

Otwarcie punktualne. No to super. Okazuje się jednak, że automat wydający numerki nie jest sprawny, więc jedna z pracowniczek zaczyna dyrygować całą orkiestrą, zastępując niedziałające urządzenie.

Tego dnia się nie zarejestrowałem, bo przyniosłem za mało makulatury poświadczającej moją bujną karierę zawodową. Musiałem przyjechać po raz drugi i odczekać te kilka godzin na swoją kolej. Przy drugiej wizycie również czegoś tam niby brakowało, ale tym razem byłem nieustępliwy.

-Aha, czyli przyjeżdżam tu po raz drugi i nadal nie będę mieć ubezpieczenia zdrowotnego.
-Urząd Pracy to nie jest ubezpieczalnia.

Oh, really? :)

Udało się, nie było łatwo, ale o swoje powalczyłem. Przykre jest jedynie to, że wiele osób w tej samej sytuacji odesłanych zostałoby z kwitkiem.

Polska – kraj, w którym przy załatwianiu spraw urzędowych człowiek musi się czuć jak na wojnie. A może tak jest wszędzie? A może życie to wojna?

czwartek, 18 lipca 2013

Pracujący Magister

Życie bywa przewrotne. Otóż okazuje się, że od dwóch tygodni Magister pracuje. A praca ta ma w jego mniemaniu zadatki na Pracę. Chociaż to się jeszcze okaże, bo w tym kraju niczego nie można być pewnym.

Nie posłuchałem cennych rad niektórych komentujących osób i nie zarabiam przy użyciu łopaty. Wolę wykonywać czynności, które są bardziej zgodne z moim wykształceniem, predyspozycjami i aspiracjami życiowymi.

Oczywiście, jak możecie się domyślić, ukochany Urząd Pracy nie pomógł mi w tym małym sukcesie w żadnym stopniu. Można powiedzieć, że pomocne okazały się moje kontakty społeczne oraz znalezienie się we właściwym miejscu we właściwym czasie. Przypadek? Ja nie wierzę w przypadki. W żadnej dziedzinie życia.

Skoro ten urząd, którego nazwy z wielkich liter już w tym wpisie drugi raz nie wymienię, nie pomógł mi w żaden sposób – myślę, że w przyszłości, jeśli potrzebowałbym jego pomocy – nie skorzystam z niej.

Mam nadzieję, że do tego czasu zostanie wprowadzona w Polsce możliwość uzyskania ubezpieczenia zdrowotnego na bezrobociu bez potrzeby rejestrowania się... wiecie gdzie :)

Niezależnie od tego czy aktualnie pracuję czy Pracuję, nadal zamierzam prowadzić tego bloga. Wpisy będą pojawiać się mniej więcej raz w tygodniu. Zależy mi na tym, aby stworzyć dzięki tej platformie społeczność działającą na rzecz zmiany wszelkich niefunkcjonalnych rozwiązań w zakresie wsparcia instytucjonalnego absolwentów w Polsce.

Celem tego bloga jest i będzie także próba zmiany świadomości i pokazania szerszemu gronu odbiorców tragizmu sytuacji młodych ludzi poszukujących Pracy.

A żeby nie było za smutno i patetycznie – na koniec przygotowałem dla Was uśmieszek :)

wtorek, 9 lipca 2013

Coś konstruktywnego

Spotkałem się z sugestiami od niektórych osób, że mam przestać pastwić się nad Urzędem Pracy i ogólnie się wyzłośliwiać. Otóż informuję szanownych czytelników, iż z natury wolę mówić o rzeczach dobrych, zauważać pozytywne cechy u ludzi i w świecie. Jestem optymistą.

Ale jeśli ktoś lub coś totalnie zajdzie mi za skórę, to krytykuję wtedy z całym dobrodziejstwem inwentarza. Pozwolicie, że tak powiem? Pozwólcie, bo mam urwanie głowy w ostatnich dniach. Ale napisałem na fejsie kiedy będzie ten wpis, a słowa też lubię dotrzymywać z reguły :)

Ten wpis jest o tym, że na bezrobociu trzeba robić rzeczy konstruktywne. Opowiem Wam zatem teraz, co takiego konstruktywnego zrobiłem i polecam zaadaptować do swojego życia osobom w podobnej sytuacji.

Zaczynamy!

O ile ktoś nie ma dużych oszczędności, to życie bez Pracy jest ciężkie pod względem finansowym. Trzeba realizować swoje hobby - to też może sporo kosztować. Trzeba czasem wyjść gdzieś ze znajomymi. A wiadomo, że w polskiej tradycji silnie zakorzenione jest spędzanie czasu z innymi ludźmi przy spożywaniu alkoholu. Problem picia rozwiązuje się niejako sam – po prostu nie ma za co pić. Tym bardziej na mieście.

- Poproszę 2x Malibu i 1x Sex on the beach.
- 50 zł.
- Proszę.
- Dziękuję.

Tak, jasne :)

Konstruktywnie patrząc jednak na liczenie się z każdym groszem, także w sklepach spożywczych i różnej maści dyskontach, odkryłem iż sytuacja ta może polepszyć moje umiejętności, które przydadzą mi się w przyszłości podczas lowcostowych podróży autostopowych, które lubię.

Z pożyczaniem pieniędzy trzeba uważać, bo jest niestety trochę prawdy w polskich przysłowiach. „Chcesz stracić przyjaciela? Pożycz mu pieniądze”. Trochę tak jest, na szczęście w małym stopniu. Swoją drogą, według psychologów osoba pożyczająca Ci pieniądze podobno bardziej Cię potem lubi. Jak pogodzić to przysłowie z tym faktem naukowym? Nie wiem, doprawdy :) Poza tym kasę trzeba kiedyś oddać. Także lepiej nie pożyczać jej zbyt wiele, od nikogo.

Jest wiele wolnego czasu, więc można rozwinąć swoje zainteresowania, przeczytać zaległe książki, przesłuchać setki albumów muzycznych. Co kto lubi. Ale stereotyp jest taki, że jak się jest na bezrobociu, to się nie robi nic. Jeśli nie ma przymusu, to nie robi się nic.

Zabawne jest to, że często w ten sposób postrzegają rzeczywistość ludzie, którzy jednocześnie przekonani są o braku potrzeby instytucjonalnego wsparcia takich osób. No jak to wytłumaczycie? Indywidualiści jedni :) Twierdzicie, iż bezrobotny jest sam sobie winien, że nie ma pracy lub Pracy. To jak taka osoba ma sama znaleźć Pracę skoro niby jest nierobem? Bez pomocy Urzędu Pracy? Dziwny sposób myślenia. Czekam na komentarze w tym temacie.

Ja zrobiłem przez ten czas wiele. Zrobiłem na przykład gruntowne porządki w pokoju, do których zbierałem się parę lat. Dzięki temu posprzedawałem stare, niepotrzebne mi książki na Allegro, co poprawiło nieco moje finanse. Jeśli macie nieprzydatne rzeczy w dobrym stanie – sprzedajcie je.

Przemyślałem wiele spraw, zrobiłem sobie plan na życie, który dość konsekwentnie realizuję, doszkoliłem się z niezbędnych rzeczy, aby być lepszym produktem na rynku Pracy.

Warto robić coś konstruktywnego. Warto też działać, ale to nie znaczy, że nie można wymagać i liczyć na sensowne wsparcie.

czwartek, 4 lipca 2013

W Polsce praca jest dla każdego

No tak. W Polsce praca jest dla każdego. Czy kogoś to stwierdzenie dziwi?

Aby wyjaśnić ten szokujący fakt, pozwólcie mi najpierw przedstawić parę definicji. Przecież studia skończyłem, to na definicjach się znam dość dobrze ;) Definiens i definiendum ;)

Wielka litera – jest używana w języku polskim między innymi do rozpoczynania zdań, nazw własnych, nazw państw, imion ludzkich, imion psów, imion kotów.

Mała litera – definicja robocza brzmi tak – gdzie nie wolno użyć wielkiej, użyj małej.

Magister – słowo, które piszę z wielkiej litery, ponieważ mam nadzieję, że dyplom Magistra cokolwiek w tym kraju jeszcze znaczy. Czasem mam poważne wątpliwości, ale dalej trwam przy swoim przekonaniu. Tym bardziej jeśli mówimy o dyplomie Magistra znanej i bardzo przyzwoitej państwowej uczelni wyższej. Chciałem napisać renomowanej, ale to by była już spora przesada :)

Szuka – w odróżnieniu od pospolitego „szuka”, słowo „Szuka” zawiera w sobie element kreatywny, kombinatorski, ambicjonalny, wieloaspektowy i związany z przetrwaniem w warunkach zagrożenia.

I w tym momencie dochodzimy do najważniejszej kwestii. Istnieje, w moim subiektywnym odczuciu Magistra, rozróżnienie pomiędzy „pracą” a „Pracą”.

Żeby była jasność – szanuję wszystkich ludzi bez względu na wykonywaną pracę, ale nie po to kończyłem studia aby zostać spawaczem czy sprzątaczką. Spawać nie umiem. Sprzątać umiem, ale to bardziej po imprezach ;)

Posiadam doświadczenie w pracy mało prestiżowej, w której więcej się człowiek namęczy niż zarobi, więc swoje wiem. I nie ważne czy aktualnie posiadam pracę czy nie.

Jestem Magistrem i Szukam Pracy, a nie pracy.

W Polsce praca jest dla każdego.

wtorek, 2 lipca 2013

Rejestracja internetowa w Urzędzie Pracy

Nowinki techniczne są wprowadzane po to aby ułatwiać ludziom życie, aby wszystko przebiegało sprawniej, szybciej i efektywniej. Z tym stwierdzeniem trudno się nie zgodzić.

Niezmiernie się ucieszyłem gdy odkryłem, że zarejestrować się jako bezrobotny mogę przy pomocy tak zwanej rejestracji internetowej. W zasadzie czemu tu się dziwić, pomyślałem. Toż to instytucja państwowa w jednym z największych miast w Polsce. Dumny byłem, że w mojej lokalizacji wprowadzono takie udogodnienie.

Wpisanie wszystkich potrzebnych danych zajęło około 15 minut, czyli kwadrans akademicki. Co to jest? Mgnienie oka. Warto było, pomyślałem.

Kiedy jednak zobaczyłem proponowany termin wizyty twarzą twarz z urzędnikiem - oniemiałem. Świetne to ułatwienie. Zaiste. Czekaj sobie ponad miesiąc na swoją kolej... Bez tego nowoczesnego „ułatwienia” mogę pójść, odczekać tylko te kilka godzin i przy sprzyjających wiatrach być zarejestrowanym jeszcze tego samego dnia.

Nie odchodźcie od telewizorów. Dalszy ciąg tej historii jest jeszcze bardziej przerażający...

System rejestracyjny poinformował mnie, że końcowym elementem zapisów jest otrzymanie maila, potwierdzającego wizytę i ponownie o niej informującego, czy coś w tym stylu. Nie pamiętam dokładnie, w stresie byłem.

Maila nie otrzymałem. Ile można czekać? Dokładnej godziny wizyty nie zapisałem. No bo po co? Przecież system poinformował mnie, że jeszcze dostanę potwierdzenie. Postanowiłem wziąć sprawy w soje ręce i pojechałem do siedziby głównej.

Pani w informacji powiedziała, że „maile już nie są wysyłane”. Aha. Nie obwiniam nikogo. Zawinił system. Terminu mojej wizyty jednak nie mogła mi podać, skierowała mnie do innej pracowniczki, która to pracowniczka również chciała mnie odesłać i stwierdziła, że ona nie jest od tego aby udzielać mi takich wskazówek.

Nie ze mną te numery. Znam ja te biurokratyczne metody polegające na przerzucaniu odpowiedzialności i odsyłaniu osób gdzie pieprz rośnie. Po krótkiej próbie perswazji otrzymałem upragnioną informację.

Drodzy czytelnicy, z całej tej historii mam do przekazania Wam dwie rzeczy.

Pierwszą. Jeżeli chcecie skorzystać z jakiegoś technologicznego ułatwienia w polskim urzędzie, to dwa razy się zastanówcie zanim klikniecie w cokolwiek.

Drugą. Myślicie, że podczas wyznaczonego terminu udało mi się zarejestrować i być już wtedy szczęśliwym bezrobotnym? Nie. Niestety, tak się nie stało. Nie tak szybko. Po co się spieszyć?

Spiesz się powoli – to chyba dewiza załatwiania spraw w polskich urzędach :)