sobota, 5 lipca 2014

Wierność na rynku pracy a syndrom sztokholmski

Wiele ostatnio myślałem na temat przywiązania, potrzeby stałości i poczucia bezpieczeństwa. Oczywiście głównie w kontekście rynku pracy. Myślałem, chociaż czasu na to nie było zbyt wiele. Z dnia na dzień zmieniłem środowisko pracy. Wiązało się to z ostrą spiną czasową. W zeszły poniedziałek byłem jeszcze dziennikarzem. We wtorek siedziałem już dość wygodnie po drugiej stronie barykady.

Chociaż z ręką na sercu muszę stwierdzić, że ta metaforyczna granica nie jest aż tak wyrazista, jak wydaje się wielu ludziom. Będąc osobą, która lubi poznawać każda sytuację dogłębnie, wnikliwie i całościowo, musiałem zdecydować się jednak na ten ruch. W ten właśnie sposób zostałem pijarowcem :)

Dziennikarstwo to z pewnością nie jest praca dla normalnych ludzi, z czym nie kryją się nawet sami dziennikarze. Jest w tym zawodzie coś masochistycznego. Bardzo miło wspominać jednak będę ześwirowanie nerwową atmosferę, kiedy wydania zamykane były na styk, a kilkadziesiąt osób resztkami sił stukało palcami w klawiaturę, dopijając resztki kawy. Pisząc w gazecie wiele się nauczyłem. Polepszyłem warsztat pisarski, poznałem inspirujących ludzi, przeżyłem chwile euforii, ale także nerwów i grozy.

Dziwnie było mi opuszczać siedzibę najczęściej cytowanego dziennika regionalnego w kraju. Pracowałem tam przecież cały rok. Powodem trudnego rozstania był głownie brak możliwości szybkiego rozwoju, a także diabelnie śmieszne warunki zatrudnienia. Zaczynałem się w redakcji ostatnio nieco dusić. Rutyna zaczynała mnie dobijać. Stwierdziłem, ze to dobry czas na zmiany. Stało się!

Z pisaniem nie zamierzam kończyć. Będę przelewać myśli na papier, owijać je słowa i dostarczać przed ludzkie oczy na przeróżne sposoby. Na blogu, pisząc opowiadania czy relacje z podróży. Broni w tym temacie składać nie zamierzam. Wręcz przeciwnie. To jest dopiero początek. Potrzebuję się rozwijać, a praca w redakcji nie mogła mi tego na pewnym etapie zapewnić. Przynajmniej nie w ten sposób, o który mi chodziło.

Mieszane uczucia, które miałem podczas ostatniego dnia w poznanej od każdej strony fabryce słów, skłoniły mnie do porównania jej do niecnego porywacza. Zauważcie, że jednocześnie chciałem odejść, by móc zaczerpnąć świeżego powietrza. Żal było mi jednak to zrobić, bo byłem do redakcji, a także zawodu dziennikarza, bardzo przywiązany. Czy nie był to syndrom sztokholmski? :)

Według ścisłej definicji jest to stan psychiczny, który pojawia się u ofiar porwania lub u zakładników. Polega on na odczuwaniu sympatii i solidarności z osobami przetrzymującymi. Zabawne, że takim porywaczem może okazać się nasz pracodawca. Będąc w takiej sytuacji pamiętajmy o tym, co było dobre. Odejdźmy jednak zdecydowanie, aby realizować siebie i swoje marzenia!