To jest nie do pomyślenia. Wiecie, że od ponad roku nie byłem na urlopie? Nie liczę tutaj poszerzonych o jeden dzień długich weekendów. Na urlopowym wyjeździe z prawdziwego zdarzenia byłem dokładnie rok temu. Moja podróżnicza dusza zwija się z bólu i kwiczy, gdy uświadamia sobie fakt jak bardzo praca wpływa na redukcję czasu wolnego i kastrację podróżniczych aspiracji. To straszne!
Ostatnio nie wszystko poszło tak jak zakładałem. Przejście z dziennikarstwa do pijaru okazało się niewypałem. Nie żałuje jednak mojej decyzji, bo dzięki niej wiele się nauczyłem. Było to bardzo cenne doświadczenie. Także socjologiczne, zobaczyć jak pracuje się po jednej i drugiej stronie barykady. W rzeczywistości okazuje się, że praca w obu branżach to dość ciężka orka. Co ciekawe - zarówno jedna jak i druga strona uważa, że to ona ma gorzej. To bardzo zabawne ;)
Z redakcji dziennika regionalnego odszedłem z powodu bardzo złych warunków finansowych, braku perspektyw na szybki awans oraz tego, że w większości przypadków nie mogłem pisać na tematy, które mnie rzeczywiście interesują.
Praca w branży PR na samym początku jawiła się dla mnie jako owiana tajemnicą działalność, coś na kształt masonerii ;) Mimo wielu kreatywnych zadań, które należały do moich obowiązków, muszę jednak stwierdzić, że nie jest to coś, co chciałbym z uśmiechem robić przez całe życie. Dużo tam niepewności, stresu, w sumie porównywalnie jak w przypadku pracy gazecie. Jednak nieco inaczej. Najważniejsi są klienci ;)
O branży napiszę chyba osobną notkę. W tej chwili ujmijmy to tak. To nie moja bajka. Po prostu wiem czego nie chcę w życiu robić. Jestem na tygodniowym urlopie. A po jego zakończeniu... nadal będę na urlopie, bezpłatnym, nazwijmy to w ten sposób ;)
Ktoś pewnie sobie pomyśli, że ja za bardzo wybrzydzam. Może i tak. Jednak powiedziałbym, że szukam Pracy, która będzie mnie pochłaniała w pełni. Z czasem coraz bardziej uświadamiam sobie, że pieniądze nie są dla mnie aż tak ważne.
Teraz sobie nieco odpocznę. A co! Planuję poświecić się bardziej (w końcu!) tworzeniu tego bloga i pisaniu opowiadań. Skupię się też na copywritingu. Zlecenia co jakiś czas wpadają. A gdy zacznie brakować pieniędzy – może rozglądnę się bardziej za jakimś etatem albo pojadę zbierać truskawki lub winogrona za granicą. W zasadzie za etatem to już się rozglądam, żeby nie wyjść z wprawy ;)
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą dziennikarstwo. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą dziennikarstwo. Pokaż wszystkie posty
piątek, 19 września 2014
sobota, 5 lipca 2014
Wierność na rynku pracy a syndrom sztokholmski
Wiele ostatnio myślałem na temat przywiązania, potrzeby stałości i poczucia bezpieczeństwa. Oczywiście głównie w kontekście rynku pracy. Myślałem, chociaż czasu na to nie było zbyt wiele. Z dnia na dzień zmieniłem środowisko pracy. Wiązało się to z ostrą spiną czasową. W zeszły poniedziałek byłem jeszcze dziennikarzem. We wtorek siedziałem już dość wygodnie po drugiej stronie barykady.
Chociaż z ręką na sercu muszę stwierdzić, że ta metaforyczna granica nie jest aż tak wyrazista, jak wydaje się wielu ludziom. Będąc osobą, która lubi poznawać każda sytuację dogłębnie, wnikliwie i całościowo, musiałem zdecydować się jednak na ten ruch. W ten właśnie sposób zostałem pijarowcem :)
Dziennikarstwo to z pewnością nie jest praca dla normalnych ludzi, z czym nie kryją się nawet sami dziennikarze. Jest w tym zawodzie coś masochistycznego. Bardzo miło wspominać jednak będę ześwirowanie nerwową atmosferę, kiedy wydania zamykane były na styk, a kilkadziesiąt osób resztkami sił stukało palcami w klawiaturę, dopijając resztki kawy. Pisząc w gazecie wiele się nauczyłem. Polepszyłem warsztat pisarski, poznałem inspirujących ludzi, przeżyłem chwile euforii, ale także nerwów i grozy.
Dziwnie było mi opuszczać siedzibę najczęściej cytowanego dziennika regionalnego w kraju. Pracowałem tam przecież cały rok. Powodem trudnego rozstania był głownie brak możliwości szybkiego rozwoju, a także diabelnie śmieszne warunki zatrudnienia. Zaczynałem się w redakcji ostatnio nieco dusić. Rutyna zaczynała mnie dobijać. Stwierdziłem, ze to dobry czas na zmiany. Stało się!
Z pisaniem nie zamierzam kończyć. Będę przelewać myśli na papier, owijać je słowa i dostarczać przed ludzkie oczy na przeróżne sposoby. Na blogu, pisząc opowiadania czy relacje z podróży. Broni w tym temacie składać nie zamierzam. Wręcz przeciwnie. To jest dopiero początek. Potrzebuję się rozwijać, a praca w redakcji nie mogła mi tego na pewnym etapie zapewnić. Przynajmniej nie w ten sposób, o który mi chodziło.
Mieszane uczucia, które miałem podczas ostatniego dnia w poznanej od każdej strony fabryce słów, skłoniły mnie do porównania jej do niecnego porywacza. Zauważcie, że jednocześnie chciałem odejść, by móc zaczerpnąć świeżego powietrza. Żal było mi jednak to zrobić, bo byłem do redakcji, a także zawodu dziennikarza, bardzo przywiązany. Czy nie był to syndrom sztokholmski? :)
Według ścisłej definicji jest to stan psychiczny, który pojawia się u ofiar porwania lub u zakładników. Polega on na odczuwaniu sympatii i solidarności z osobami przetrzymującymi. Zabawne, że takim porywaczem może okazać się nasz pracodawca. Będąc w takiej sytuacji pamiętajmy o tym, co było dobre. Odejdźmy jednak zdecydowanie, aby realizować siebie i swoje marzenia!
Chociaż z ręką na sercu muszę stwierdzić, że ta metaforyczna granica nie jest aż tak wyrazista, jak wydaje się wielu ludziom. Będąc osobą, która lubi poznawać każda sytuację dogłębnie, wnikliwie i całościowo, musiałem zdecydować się jednak na ten ruch. W ten właśnie sposób zostałem pijarowcem :)
Dziennikarstwo to z pewnością nie jest praca dla normalnych ludzi, z czym nie kryją się nawet sami dziennikarze. Jest w tym zawodzie coś masochistycznego. Bardzo miło wspominać jednak będę ześwirowanie nerwową atmosferę, kiedy wydania zamykane były na styk, a kilkadziesiąt osób resztkami sił stukało palcami w klawiaturę, dopijając resztki kawy. Pisząc w gazecie wiele się nauczyłem. Polepszyłem warsztat pisarski, poznałem inspirujących ludzi, przeżyłem chwile euforii, ale także nerwów i grozy.
Dziwnie było mi opuszczać siedzibę najczęściej cytowanego dziennika regionalnego w kraju. Pracowałem tam przecież cały rok. Powodem trudnego rozstania był głownie brak możliwości szybkiego rozwoju, a także diabelnie śmieszne warunki zatrudnienia. Zaczynałem się w redakcji ostatnio nieco dusić. Rutyna zaczynała mnie dobijać. Stwierdziłem, ze to dobry czas na zmiany. Stało się!
Z pisaniem nie zamierzam kończyć. Będę przelewać myśli na papier, owijać je słowa i dostarczać przed ludzkie oczy na przeróżne sposoby. Na blogu, pisząc opowiadania czy relacje z podróży. Broni w tym temacie składać nie zamierzam. Wręcz przeciwnie. To jest dopiero początek. Potrzebuję się rozwijać, a praca w redakcji nie mogła mi tego na pewnym etapie zapewnić. Przynajmniej nie w ten sposób, o który mi chodziło.
Mieszane uczucia, które miałem podczas ostatniego dnia w poznanej od każdej strony fabryce słów, skłoniły mnie do porównania jej do niecnego porywacza. Zauważcie, że jednocześnie chciałem odejść, by móc zaczerpnąć świeżego powietrza. Żal było mi jednak to zrobić, bo byłem do redakcji, a także zawodu dziennikarza, bardzo przywiązany. Czy nie był to syndrom sztokholmski? :)
Według ścisłej definicji jest to stan psychiczny, który pojawia się u ofiar porwania lub u zakładników. Polega on na odczuwaniu sympatii i solidarności z osobami przetrzymującymi. Zabawne, że takim porywaczem może okazać się nasz pracodawca. Będąc w takiej sytuacji pamiętajmy o tym, co było dobre. Odejdźmy jednak zdecydowanie, aby realizować siebie i swoje marzenia!
Etykiety:
ambiwalencja,
coś konstruktywnego,
doceń swoją pracę,
dziennikarstwo,
fabryka słów,
pijar,
praca,
prekariat,
przemyślenia,
redakcja,
rozwój,
syndrom sztokholmski
Subskrybuj:
Posty (Atom)